Pirate Hetalia
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 Forkasztel

Go down 
+2
Wyspa Wielkanocna
Prusy
6 posters
AutorWiadomość
Prusy
Kapitan
Prusy


Orientacja : Jestem samowystarczalny.
Ekwipunek : Ego.
Wątki i powiązania : Powiązany z rumem, zakochany w swoim odbiciu w lustrze. A gdzieś tam w tle są jeszcze małe pisklaki. Łotysz też, ale się nie przyzna.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : To oczywiste. Żeby zalewała was moja wspaniałość. Co to w ogóle za pytanie?
User : Nie jest ci to potrzebne do szczęścia.
Liczba postów : 80
Join date : 21/10/2012
Skąd : Kunnegsgarbs

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Forkasztel   Forkasztel EmptySro Mar 06, 2013 12:53 am

Uważał się za wielkiego kapitana. Paradoksalnie nie największego, ale z całą pewnością godnego zapamiątania. Jego jedyną wadą była słabość do alkoholu. Pomijając rum, grog, whisky czy czystą - cokolwiek z czym nie potrafił się rozstać - należał do grona najlepszych. Od innych odróżniało go to, że nie lubił siedzieć o sam o suchym pysku. Zabawił o kilka dni za dużo. Czas najwyższy zebrać się w sobie i zacząć wywiązywać z obowiązków. A miał ich sporo. Nie samą tawerną człowiek żyje, a z pewnością nie kapitan. Miał pod sobą wierną załogę, którą ostatnio zaniedbywał; statek o którym szeptano, że należał do pirackich tryumfatorów i dobra, które przydałoby się ukryć miast roztrwonić w pobliskich przybytkach. Do tego dochodziła mapa, której dziwnym zbiegiem okoliczności nie posiadał w całości. Gott mit uns. Poradzą sobie. Choćby musiał odciąć sobie rękę, przyznać, że Polak nie jest skrajnie irytujący, Łotysz zasługuje na większą dozę uwagi, a Argentyńczyk i Chilijczyk tworzą zgrany duet. To byłoby piekielnie trudne, ale czego się nie robi dla wieczystych skarbów?
Prusak spojrzał odważnie na morze. Było w tym wyzwanie. Prowokacja. Wszystko w jego egzystencji rwało sią do rejsu, do oceanu, do głębin i dalekiej linii horyzontu. Potrzebował tego. Cała załoga potrzebowała jak diabli. Mógłby zaprzedać duszę diabłu - cóż to za problem? Podpisałby się własną krwią pod piekielnym paktem, gdyby istaniała pewność, że dzięki temu wypłyną. Zresztą kto wie czy faktycznie tego nie zrobił? W jego przypadku wszystko było możliwe.
- Najwyższy czas zebrać siły. Teraz siedzimy w porcie, tłuczemy się po mordach i rozpijamy skarby. Dziewki nas okradają, rum traci smak, a okoliczni złodzieje łakną naszego okrętu. Nie ukrywam, że ponoszę odpowiedzialność za taki stan rzeczy. - tutaj zamilkł na chwilę, by do wszystkich dotarło co przed chwilą zrobił.
Wielki Prusak przyznał się właśnie do błędu. To był jeden z tych nielicznych momentów, gdy nawet oświadczając światu, że czasem sam podejmuje złe decyzje, wychodzi z twarzą i niezachwianą godnością. Przemawiał chłodnym głosem, nie naigrywał się, spoważniał. W krwistych oczach lśniła powaga, ramiona oparł o burtę, spoglądając na załogę. Liczył się z każdym, nawet z pozoru nieważnym zakładnikiem.
- Ale koniec z bezczynnością. Łajba nam zatęchła, śmierdzi portowymi rybami. Gdzie jest zapach przygody i prawdziwych piratów? Gdzie się podział łupieżczy błysk, spalone okręty i złoto? Gdzie okrzyk "do abordażu"?- w jego głosie nastąpiła zmiana. Nie były to już tylko czcze słowa, kapitan kierował je do każdnego z osobna. Dobitnie i jasno stawiał pytania, a na samym końcu jego głos przeszedł w okrzyk. Wskazał dłonią na linię horyzontu, widoczną za portową zatoką. Odpowiedź była dostatecznie wymowna.- Tam czeka nas przeprawa przez niespokojne wody, klątwy Kalipso i niedogodności. Za tymi słodkimi wodami kryją się morskie potwory i miesiące tułaczki. Ale jest też ocean, handlowe statki, tysiące mil żeglugi. Rozróby, potyczki i pirackie życie. Skarby i bogactwa, niepewność i wola walki. Za horyzontem przetrwają tylko wilki morskie, nie szczury lądowe.
Przetoczył wzrokiem po pokładzie. Miał to do siebie, że potrafił oceniać ludzi. Wiedział na ile ich stać. Dlatego był dobrym kapitanem - bo nie mogłeś nic przed nim ukryć. Wydawało ci się, że Gilbert nie dostrzega ukradkowych spojrzeń, zaciśniętej pięści. Nonsens. On tylko pozwalał ci sądzić, że tego nie spostrzegł.
- Jeśli jesteście gotowi do rejsu... Stawiać żagle! Odbijamy tę parszywą łajbę. Koniec wakacji! Ruchy do diaska! - rozkazał z zadowolonym uśmiechem, z błyskiem w krwistych ślepiach. Znów był wielkim kapitanem. Czy to kwestia podniosłych słów, zdecydowanych rozkazów, czy wiatru igrającego z połami jego płaszcza - wyglądał jak prawdziwy pirat. Nie był cieniem własnej potęgi, wracał Wielki Prus. Wymagający, pewny siebie jak cholera, przekonany o własnym zwycięstwie. Pora wypływać, szczury lądowe!

(Mogą się pojawić błędy, bo powyższe powstało na komórce. Zakładamy, że jest cała załoga - nie tylko aktywni użytkownicy, bo inaczej nigdy się nie ruszymy z portu \o/ Wio zatem, czas ruszyć na spotkanie świata xD)
Powrót do góry Go down
Wyspa Wielkanocna

Wyspa Wielkanocna


Orientacja : ಠ_ಠ
Ekwipunek : Rapier, pistolet skałkowy, kord.
Wątki i powiązania : DEMONICZNI BRACIA RODRIGUEZ
Po jakiego czorta jesteś na statku? : Moneyy, poweeer, gloryyy~!
User : Punk. (Chilijski. :c)
Liczba postów : 91
Join date : 03/03/2013
Skąd : Hanga Roa

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptySro Mar 06, 2013 7:23 pm

Zawsze, gdy chłopak patrzył na morze, w jego młodym sercu budziła się jakaś nieokreślona tkliwość, może tęsknota. Fale obmywające delikatnie złoty piasek na brzegu, słońce igrające milionem refleksów w wodzie, wreszcie zapach alg i zbutwiałego drewna w porcie – to wszystko napełniało go jakąś dziwną czułością, jakby morze było jedyną bliską mu rzeczą na tym świecie. Albo jedyną rzeczą pewną. Wszystko było niestałe, a tymczasem ocean pozostawał niezmienny. Czasem tylko trochę kapryśny, raz strasząc sztormem i ciskając okrętem na wszystkie strony, a raz pozostając spokojny i kołysząc lekko statek, niczym opiekuńcza matka swoje dziecko. Lubił tę zmienność, nigdy nie można się było spodziewać, co stanie się zaraz. Morze było takie fascynujące.
Właśnie dlatego tak bardzo ucieszył się, kiedy usłyszał, że wypływają. Wreszcie miał okazję się sprawdzić i udowodnić samemu sobie, że jest czegoś wart. Oczywiście nie był o tym przekonany, prawdę mówiąc to samoocenę miał strasznie niską, dlatego na przemian z radością czuł uporczywe ukłucia niepokoju. Co, jeśli znowu mu się nie uda, jeśli znowu wszystkich zawiedzie? Jeśli nieumyślnie spartaczy jakąś najprostszą robotę? Bał się, to fakt. Także tego, że miał spędzić tyle czasu z tyloma ludźmi, których w dodatku nie do końca jeszcze znał. Czuł się bardzo, bardzo nieswojo, stojąc pomiędzy nimi podczas charyzmatycznej przemowy swojego kapitana. Chłopak najchętniej już dawno by się gdzieś ukradkiem schował. Żeby tylko nie musieć prowadzić rozmowy i odpowiadać na pytania, żeby tylko nie zrobić z siebie idioty i nie przynieść wstydu swojemu starszemu bratu.
Musiał jednak stać i czekać, aż przemowa dobiegnie końca. Nie to, że go to nudziło, wręcz przeciwnie. Zwykle wierzył we wszystko, co mówili mu ludzie, a sposób, w jaki mówił kapitan sprawił, że uwierzył w to nawet dwa razy bardziej. Ta wizja przygód, niebezpieczeństw i skarbów, jakie przed nimi roztaczał Prusak wydawała się niesamowicie kusząca i zaszczepiła w sercu chłopaka nieznany dotąd głód. To było coś jak pragnienie wędrówki, chęć jak najszybszego wypłynięcia z portu na szeroki ocean, ku wszystkim tym wspaniałym rzeczom, jakie miał nadzieję napotkać.
Gdy padły ostatnie słowa kapitana, chłopak był już gotowy do akcji. I chociaż przez większość czasu przebierał nerwowo palcami i skubał rąbek koszuli w irytującym tiku, teraz czuł się bardziej spokojny, niż przed chwilą. Mimo że wciąż bał się ludzi, teraz miał zamiar z nimi współpracować. Przynajmniej do następnego ataku paniki.
Rozejrzał się, odwrócił, by zobaczyć port ostatni raz, nie biorąc pod uwagę, że pewnie nie wypłyną tak szybko i jeszcze będzie mógł na niego popatrzeć. Zresztą nie było to aż tak wspaniałe miejsce, by gapić się na nie godzinami, nawet z jego tendencją do nieustannych zachwytów nad wszystkim. Zebrał się w sobie, odetchnął głęboko i uspokoił trzęsące się ręce. W myślach powtarzał sobie, że ludzie to nic złego. Zupełnie nieszkodliwi. Przyszło mu też do głowy pytanie, czemu został piratem, skoro bał się czegoś tak absurdalnego do bania się jak ludzie, ale szybko odrzucił tę kwestię. Został piratem, bo kochał morze. I tyle.
Nie miał jednak zamiaru tak stać i myśleć przez cały czas. W końcu ruszył się, może odrobinę zbyt nerwowo, i zabrał się za wykonywanie rozkazów kapitana, modląc się w duchu, by wszystko poszło dobrze.

//Yay, wreszcie pierwszy post na fabule c:
Powrót do góry Go down
Chiny




User : Katze-Fresse
Liczba postów : 348
Join date : 27/09/2012

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptySro Mar 06, 2013 7:43 pm

Raivis opierał się plecami o ścianę nadbudówki ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Być może ta pozycja nie była zbyt odpowiednia jak jego sytuację – rana na plecach, mimo że mniej, nadal dawała o sobie znać, gdy skóra nieprzyjemnie się naciągnęła. Miało to miejsce, gdy statek się przechylił na wodzie, a chłopiec musiał się zaprzeć, by nie wyrżnąć głupio w podłogę. Mogłoby to wywołać nieprzyjemną dla niego reakcję załogi, a Gilbertowi dać powód do kolejnych wkurzających drwin skierowanych do Łotysza. Nie chciał się wygłupić.
Choćby rana miała się ponownie otworzyć.
...Chociaż jak tak pomyśleć, to wolałby tego uniknąć. Cudem przeżył. Ba, podczas choroby zdawało mu się, że Śmierć czaiła się tuż przy ścianach polskiej koi, a jego koniec zdawał się być blisko. Było to starsze, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie chciał umierać. Nie w tej chwili, gdy na pruskim statku znalazł przyjaciela. Jakby się dłużej zastanowić, to spokojnie mógłby nazwać Polaka bratem.
Ta myśl wywoływała ciepło w łotewskim serduszku, a na twarzy delikatny uśmiech. Wbił spojrzenie przed siebie, przypominając sobie jak Feliks w czasie choroby troszczył się o Galante i to było pocieszające. Wreszcie znalazł w swoim życiu bliską osobę. I nie zanosiło się na to, aby ją szybko stracił. Był gotowy modlić się o to godzinami.
Spojrzenie fiołkowych oczu przeniosło się na kapitana statku. Zamrugał kilkakrotnie, przyglądając mu się. Co prawda nie miał dobrego widoku – jako zakładnik nie stanął wśród załogi, raczej zdecydował się na oparcie plecami w kącie – jednak mimo wszystko widział pruski profil. Jasną skórę, śnieżne włosy, które lekko podrygiwały przy każdym ruchu gilbertowej głowy, nawet jeśli były w znacznej części ukryte pod kapitańskim kapeluszem. Nos, policzki, brwi, które wyglądały jak mięciutki puszek, przypadkiem nasypany przez jakieś bawiące się dziecko (w tym momencie Galante nie mógł się powstrzymać od cichego chichotu, który zamaskował kaszlem, jako iż nie potrafił go zdusić w zarodku, a drobna dłoń zasłoniła różane usta, chcąc nie pozwolić, aby inni zauważyli łotewski uśmiech. Chwila nie była odpowiednia na takie rzeczy) i wreszcie wargi wypowiadające kwieciste zdania.
„Dziewki nas okradają”, huh? No to teraz wiadomo co urozmaicało mężczyźnie życie, że tak namiętnie odwiedzał przyportowe tawerny i nie wracał na statek.
Raivis zlustrował spojrzeniem załogę. Wyglądało na to, że nie tylko on domyślił się, iż albinos mówi z własnego doświadczenia. Większość tak naprawdę czekała już od dawna na rozkaz odbicia od portu, postawienia masztów i opuszczenia żagli. Groty, tak samo jak tamci, czekały tylko, by złapać wiatr. Wybrać liny i zaknagować! To ostatnie chłopiec uwielbiał obserwować – technika wyrobiona przez lata morskiej tułaczki, wszystko zdawało się być robione mechaniczne, ale bynajmniej nie ot tak. We wszystko wkładali serce. Nie wspominając, że ster niemal nawoływał swoją gładkością, obiecywał cudowny rejs, pełen przygód.
Gdy statek został wprawiony w kołyszący ruch przez wiatr, chłopiec musiał się ponownie zaprzeć, co wymagało wysiłku i napięcia mięśni. To z kolei wywołało nieprzyjemny ból i mimowolne syknięcie, które niechcący wydostało się spomiędzy łotewskich warg. Na chwilę zamarł, oddychając powoli i próbując się uspokoić.
Raivis nadal odczuwał nieprzyjemnie skutki choroby. Nie mógł ukryć, że na pewno trochę schudł, nawet jeśli już wcześniej nie należał do puszystych osób – teraz kości stały się jeszcze bardziej widoczne, skóra blada i jak gdyby cieńsza. Blondyn ciągle czuł się zmęczony i słaby. Takie stanie jak w tej chwili sprawiało mu trudności.
Wsunął dłoń w kieszeń u spodni, które nawiasem zrobiły się za luźne, i pomacał coś co w niej miał. Skrzywił się, gdy okazało się, że to nóż, który kiedyś zabrał dziewczynie z załogi Arthura, a jego palec zranił się o niego. Wsunął go do ust, by possać i pozbyć się krwi.
Powrót do góry Go down
Chile

Chile


Orientacja : Sekret to sekret |:
Ekwipunek : NIC
Wątki i powiązania : Latynosi.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : NIE JESTEM NA STATKU, TY CHOLERNY PIRACIE
Liczba postów : 389
Join date : 04/04/2012

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyCzw Mar 07, 2013 5:19 pm

Jose kochał morze. Zaprzeczenie temu oczywistemu faktowi mijało się z celem, zwłaszcza, że w tej sytuacji wcale by pewnie nie chciał kłamać. Fale kołyszące okrętem, z pluskiem rozbijające się o pokładowe deski; wiatr dmący w żagle i bawiący się ludzkimi włosami; krzyki mew, które właśnie dostrzegły ławicę. Ogólnie to jak wiele poczucia wolności dawała mu obecność na statku. To, że od nikogo i niczego nie zależał, że nudne lądowe prawa go nie dotykały… Chociaż może akurat ten punkt nie miał aż tak wielkiego odzwierciedlenia w rzeczywistości. W każdym razie to właśnie morze było jego domem. Oczywiście, mógł żyć z dala od niego, ale cóż to było za życie? Nieludzkie, prędzej rośliny czy jakiegoś parszywego zwierzęcia, kompletnie pozbawione sensu oraz chęci. Obojętne. Ohydne. Takie, że byłoby mu wszystko jedno- mógłby umrzeć i chyba nie poczułby żalu. Od dawna wręcz rwało go do wypłynięcia, miał wrażenie, że dusił się w porcie, który z dnia na dzień zdawał się być mniejszy i mniejszy. Bo co można tam było robić, gdy już obejrzało się każdy kąt, każdą ulicę i można by nałożyć na mapę nawet położenie wszystkich chwastów? Zdawał sobie sprawę, że życie na statku wcale nie miało być takie kolorowe, takie beztroskie jak to, które przedstawiają opowieści i wszelkiego rodzaju pieśni. Bez przerwy wisiało nad nim widmo śmierci. Byli narażeni na zmęczenie, rany, kłute czy postrzałowe, na zakażenia, na choroby- chociażby szkorbut. Na bunt załogi, na zdradę, na atak innych statków, na głód czy pragnienie. Wreszcie rozbicie się w okoliczności jakiegoś groźniejszego sztormu. Ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Ba, Chilijczyk był gotowy zapłacić tą stawkę, byłby pewnie gotowy zapłacić nawet więcej żeby tylko wyruszyć w rejs. Niemalże oddałby za to życie- gdyby martwy w jakiś sposób mógłby korzystać z takowego rejsu. Nie mógł się doczekać.
Ale, o dziwo, w jego oczach nie błyszczała ekscytacja. Usta nie wykrzywiły się w szerokim, nieco drapieżnym uśmiechu. Nie musiał się powstrzymywać od podskakiwania czy innego sposobu na zdradzenie niecierpliwości. Jego mina nie wyrażała natychmiastowej gotowości do chwycenia za broń i ruszenia w bój, gdyby tylko taki padł rozkaz Gilberta. Wręcz przeciwnie, zdawał się być jakoś dziwnie zrezygnowany albo przynajmniej rozkojarzony. O, to było dobre słowo. Rozkojarzony.
Wpatrywał się w kapitana- sylwetkę, która zdradzała tak wielką pewność siebie, w swoje umiejętności, w swoje możliwości. Tak, jego słowa brzmiały pięknie. Zręcznym zagraniem przyznał się do winy, a potem obiecał im piękną przyszłość, wtłaczając im do głów piękne wizje. Wierzył mu. Jego lojalność nadal tam była, jednakże…
… Problemem było to, że to już był kolejny raz, gdy szykowali się do wypłynięcia. Który? Nawet nie chciało mu się liczyć. Wynik byłby zapewne druzgoczący. Za pierwszym razem w takiej sytuacji poczuł najpierw dziką radość, a potem ogromny zawód, nad którym jednak dało się zapanować. Za kolejnymi już razami ograniczał zarówno uczucia pozytywne, jak i te negatywne.
Tym razem nie zamierzał znów czuć tego rozczarowania. Instynktownie bronił się przed straceniem szacunku dla albinosa. Nie było to nawet działanie świadome. Po prostu gdyby jeszcze parę razy podobne zdarzenie miałoby miejsce, wierność mogłaby pęknąć jak bańka mydlana. Lub chociaż mocno się nadwyręży. Opanował więc się całkowicie, odsunął na bok emocje i właściwie był w stanie bez zmrużenia oka przyjąć wiadomość, że jednak nie, coś znów wypaliło, zmieniają zdanie, rezygnują. Koniec rejsu zanim się jeszcze zaczął. Oczywiście, serce zabiło mu mocniej na te parę sekund, jednakże na tym się to wszystko kończyło. Podczas gdy gniew potrafił całkowicie nad nim zapanować, szczęście i pozytywne odczucia nie miały szans.
Nie wiedząc kiedy odwrócił spojrzenie od Prusaka. Jego przemowa była wspaniała, trzeba było przyznać, że był genialnym mówcą, ale nie mógł się na tym skupić. Poszukał w pirackiej zgrai znajomej, blond czupryny. Chciał upewnić się, że z jego bratem wszystko w porządku. W końcu Moai mógł przeżyć całą tą sytuację raczej kiepsko- zważywszy na jego strach przed ludźmi i aspołeczność, z których Chilijczyk doskonale zdawał sobie sprawę. Z drugiej jednak strony młody lubił przecież morze, więc nie powinno być z tym aż takich problemów. Chyba… Dziwne, że w ogóle go to obchodziło. Powinno mu być to obojętne, bo w sumie co z tego, że łączą ich rodzinne więzy? Sympatia, przywiązanie, to wszystko mogło go tylko wpędzić w problemy.
Jednakże zamiast niego napotkał wzrokiem jedynie osobę Martina. W pewnym sensie wyróżniał się w tłumie, jego jasne włosy miały jakąś dziwną zdolność przyciągania uwagi. Jose skrzywił się nieznacznie, zdusił przekleństwo, które wręcz cisnęło mu się na usta i szybko powrócił spojrzeniem na kapitana. Akurat wtedy gdy zaczął wydawać polecenia. W brązowych oczach pojawiła się iskra, błysk podniecenia, który w każdej chwili mógł urosnąć do rozmiaru pożaru lub zostać ugaszony. Obojętny mur powoli zaczął się kruszyć, atakowany pozytywnymi myślami: Wypływamy! Wreszcie naprawdę wypływamy!
Nie obijał się. Jego ciało, wyraźnie nastawione już na przyjmowanie rozkazów, poniosło go w kierunku owych żagli. Po drodze zgarnął ze sobą jeszcze paru przypadkowych załogantów. Powoli budził się w nim prawdziwy wilk morski. Jego ruchy były szybkie, ale konkretne. To nie było działanie na odwal się. To było działanie kogoś, kto robił to już tysiąc razy i był w tym zaprawiony.

//... lol |D
Powrót do góry Go down
Polska

Polska


Ekwipunek : garłacz
Po jakiego czorta jesteś na statku? : żeby załoga o suchym pysku nie chodziła
User : Gento
Liczba postów : 14
Join date : 28/01/2013

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyCzw Mar 07, 2013 11:20 pm

Wiadomość o tym, że w końcu wyruszają w morze niezmiernie ucieszyła Polaka. Chociaż zasiedzieli się tu bardzo długo i Feliks zżył się w portowym miastem, a zwłaszcza z piekarenką bardzo miłej pani do której nawet zaczął mówić ciociu, ciągnęło go do nowych przygód. Skarby i niebezpieczeństwo były ciekawe, jednak zdecydowanie dusza podróżnika najbardziej ciągnęła go w nieznane. Słuchając Gilberta Łukasiewicz ziewnął teatralnie kilka razy i ze splątanymi na piersi dłońmi, oparł się o maszt. Nie chciał stać bliżej by się nie narazić na bezpośredni kontakt wzrokowy z Prusakiem. Tego zdecydowanie pragnął uniknąć, zwłaszcza, że ich kapitan denerwował go tak samo jak on jego. Oczywiście Feliks tego nie zdradzał, jeno wpatrywał się z małym zainteresowaniem w morze, od czasu do czasu zerkając również na Prusaka. Kąciki jego ust powędrowały ku górze, a on sam lekko się zatrząsł tłumiąc śmiech. To był jedyny powód, dla którego Polak lubił te zebrania. Mianowicie chodziło o wypowiedzi Beilschmidta, które zupełnie różniły się od jego codziennej gadaniny. Oczywiście ciągle go irytował, jednak jego ton, ta wyższość i inne bzdety bawiły Feliksa. W końcu westchnął i uśmiechnął się szeroko, nie mogąc powstrzymywać narastającej fali śmiechu. Rozejrzał się ponownie a gdy dostrzegł Łotysza, cicho do niego podszedł. Słowa Gilberta dochodziły do niego, jednak jakoś nie zamierzał się nimi przejmować i odganiał je jak natrętną muchę. Uśmiechnął się do Raivisa
– Fajnie, że wypływamy co? Tutaj szło się zanudzić na śmierć chociaż fajni ludzie są – Posłał mu zadowolone spojrzenie i chciał już się spytać o jego samopoczucie, bo za dobrze nie wyglądał, kiedy to ich wielmożny kapitan skończył swój monolog. Wyszczerzył zęby i uniósł wysoko rękę.
– Aje! - Dawno nie był taki szczęśliwy. Dosłownie się w nim gotowało z radości. Tak długo nie byli na pełnym morzu, nie odczuwali tej niestabilności, niebezpieczeństwa, przygody, że teraz sama myśl wywoływała dreszcze. Spojrzał ponownie na Łotysza. Ogromnie go cieszyło to, że będzie mógł z nim spędzać więcej czasu na statku. Wcześniej też razem pływali, jednak teraz to było coś zupełnie innego, wcześniej ledwo zamieniali dwa zdania tygodniowo. Podparł się jedną ręką pod bok a drugą poczochrał go po włosach.
– Nawet nie wiesz jak się cieszę, że dalej będziemy razem pływać. Nowe miejsca, nowi ludzie, nowe zasady, które się będzie nagannie łamać, aż nie mogę się doczekać kiedy odbijemy od brzegu. Cieszysz się? [b] –Przechylił lekko głowę [b] – Bo nie za dobrze wyglądasz. Źle się czujesz? Coś się boli? - Uśmiechnął się do niego troskliwie. Chciał, żeby i Raivis się cieszył, a zwłaszcza, żeby mógł zapomnieć o nieprzyjemnych rzeczach, które go tutaj spotkały. Najbardziej cieszyło go to, że to jego własna wola go tu ściągnęła. Nie był zakładnikiem, nie był tutaj ze względu na złą przeszłość, nie był tutaj ze względu na majątek i sławę. On tutaj był dla siebie, dla przygód, dla zabawy, dla poznania czegoś nowego, ekscytującego. Bycie barmanem dodatkowo zapewniało mu święty spokój, nie był kimś wielkim na statku, nie musiał zapierdzielać jak wół, ale reszta załogi liczyła się z nim, bo coś znaczył. On sam również liczył się z każdym, niezależnie od pozycji na statku. Na przykład nie wznosił ponad niebiosa Gilberta, chociaż był jego kapitanem, nigdy nawet mu tak nie powiedział, jak również nie traktował Raivisa gorzej, bo był zakładnikiem. Feliks był miły dla osób, które były miłe dla niego, a niemiły dla tych, którzy mu podpadli albo coś w tym stylu. Dlatego teraz troskliwie spoglądał na Łotysza, martwiąc się o jego stan zdrowia. Pomyślał nawet, czy nie wybrać się szybko przed wypływem do miasta, by kupić ewentualnie jakieś lekarstwa, o ile w ogóle mógł je tam zastać.

( to ja sobie spokojnego pościka napisałam XD)
Powrót do góry Go down
Szwecja

Szwecja


Orientacja : Lepiej nie podchodź.
Ekwipunek : Kordelas i Garłacz
Wątki i powiązania : My Nordycy wiemy, jak nasze na nas działa.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : Żebym to ja wiedział...
Liczba postów : 116
Join date : 27/02/2013

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyPią Mar 08, 2013 12:37 am

Berwald słuchał przemowy kapitana, a przy okazji przyglądał się załodze. Szukał swojego miejsca na statku. Zastanawiał się: Co teraz będzie?
Pierwszy cel został jasno określony, można by nawet rzec podkreślony. Musimy wypłynąć. Ze słów Prusaka świadczy, że były z tym wcześniej problemy. Załoga otrzymuje również wiadomość, iż kapitan bierze na siebie odpowiedzialność za owe utrudnienia. Szwed docenia to, co prawda, bo to jakiś przejaw odwagi i odpowiedzialności. Na stanowisku kapitana są to cechy wymagane. No tak...
Skoro największe dotychczasowe problemy zostały zażegnane, to teraz wszystko powinno iść zgodnie z planem. Gdzieś w podświadomości Berwalda wybuchł donośny śmiech.
Znając życie, to wypłynięcie z portu będzie ostatnim sukcesem, z jakim się w życiu spotkam.
Morze było wielkie i nieprzewidywalne. Szwed rozkoszował się prawdopodobnie ostatnimi chwilami spokoju, ciszy i błogiej nudy. Nie ma, co liczyć na takie rewelacje podczas rejsu. W przypadku Szweda, to nigdzie nie można się ich spodziewać. Ale czym by było życie bez niespodzianek? Oczywiście wszystko w nadmiarze jest szkodliwe, ale to, dlatego człowiek się tłucze po tym świecie.
Teraz chłopak był wolny.
Należał, co prawda do załogi statku i ograniczało go to trochę, ale zarazem niosło ze sobą pewne korzyści. Na taką formę współistnienia Berwald mógł sobie pozwolić. Mimo, że nie był jakimś geniuszem, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie. Miał swoje przemyślenia i prywatność, czyli to, co jest dla niego najcenniejsze. Czyli jednak odbijamy. Berwald spogląda na całą załogę po raz kolejny. Widzi wśród niech kilka znajomych twarzy. Wyglądają na zasłuchanych, ale prawdopodobnie myślami wszyscy są gdzie indziej. Tam gdzie jest przygoda, o której albinos wspominał. Wraz z ostatnimi słowami kapitana, wszyscy ruszyli do pracy. Życie zmienia się w mgnieniu oka. Berwald przetarł lekko pobrudzone okulary.

(to mój debiut na tego typu stronach, więc jeśli coś jest nie tak to poprawię)
Powrót do góry Go down
Prusy
Kapitan
Prusy


Orientacja : Jestem samowystarczalny.
Ekwipunek : Ego.
Wątki i powiązania : Powiązany z rumem, zakochany w swoim odbiciu w lustrze. A gdzieś tam w tle są jeszcze małe pisklaki. Łotysz też, ale się nie przyzna.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : To oczywiste. Żeby zalewała was moja wspaniałość. Co to w ogóle za pytanie?
User : Nie jest ci to potrzebne do szczęścia.
Liczba postów : 80
Join date : 21/10/2012
Skąd : Kunnegsgarbs

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyNie Mar 17, 2013 5:07 pm

(Już na wstępie przeproszę całą swoją szlachetną i zacną rozchorowaną załogę za opóźnienie, ale był mały problem. Siły wyższe D:)

Pomijając irytujące anomalie w postaci Polaka, wszyscy wysłuchali go z należytą uwagą. Wiedział, że mało brakowało a powielałby swoją dawną przemowę. Naprawdę powinien ograniczyć rum, bo czasem wygadywał bzdury. Jednak teraz naprawdę był pewny swego. Tryumfował, udowadniał całemu światu, że jednak potrafi się zebrać. Ale najważniejsze, żeby teraz zebrać wszystkich i pokazać, że nie są tylko bezrobotną załogą na bezterminowych wakacjach. Najwyższy czas znów wyruszyć w świat, bo się zasiedzą w porcie i zestarzeją. Zapuszczą brody, dochowają się wnuków i przerwą tradycję egzystencji piratów. Każdy korsarz umiera młodo, nie doczekawszy syna. Ryzyko zawodowe nie pozwalało utrzymać rodziny, a i rzadko zdarzyli się odważni delikwenci, którzy rzucali okręt i wiedli spokojne życie.
Takich zawsze odnajdywała przeszłość. Prędzej czy później musieli zawisnąć. Korona czuwała nad prawem na nieskończonym oceanie. A nic tak nie dodaje adrenaliny jak świadomość, że można uciekać, grabić i śmiać się z niedolnych Brytyjczyków. Albo Francuzów.
Czerwone oczy kapitana obserwowały ze swego rodzaju ojcowską dumą, jak załoga zbiera się niechętnie do pracy. Na początku stali jak słupy soli, niepewni czy to ostateczny rozkaz. Ale musieli coś zobaczyć w tych zawziętych, zdeterminowanych ślepiach. A może to jego postawa i pewność siebie poświadczyła za jego rozkazem? Nie potrafił tego jednoznacznie osądzić. Już po chwili wszyscy uwijali się szybciej, jakby wstąpiły w nich nowe siły. Stawiali żagle, podnosili kotwicę. Cały statek zadrżał niecierpliwie, wszyscy przewijali się po pokładzie szybciej, żywiej, zwarci i gotowi. Gilbert kiwnął głową, odchylając poły płaszcza. Musiał się tylko upewnić, czy mapa jest na swoim prawowitym miejscu. Odruchowo, kompletnie bez udziału umysłu, spojrzał na Łotysza.
Zapamiętał, że podczas przemowy prychnął. Mały zakładnik robił się arogancki i bezczelny, przydałoby się go utemperować. Ale z drugiej strony Gilbert zaczynał się do niego na nowo przyzwyczajać. reszta załogi również nie była obojętna, co dobrze wróżyło na przyszłość. Kapitan zmarszczył brwi, widząc Polaka zagadującego Raivisa. W końcu tylko machnął to wszystko dłonią. Zaznaczył tylko, aby w najbliższym czasie zabrać Łotysza do swojej kajuty. Teraz miał ważniejsze sprawy, nawet jeśli wizja gaworzącej przyjacielsko dwójki wciąż kołatała się w jego umyśle.
Przeniósł się na ster, śledząc z przyjemną satysfakcją jak statek wolno odbija od portu. Kołysał się lekko, walczył z napływem. Dygotał, ale zdecydowanie parł do przodu. Jak jego załoga, równie pewny swego. Minęła chwila nim wypłynęli z zatoki. Wciąż jeszcze mogli zawrócić, wykonać kilka manewrów i wrócić do bezpiecznej przystani. Ale Gilbert patrzył przed siebie z dawną zawziętością. Nie było mowy o powrocie ze skulonym ogonem. Wąskie usta wykrzywił szeroki uśmiech zwycięscy.
- Kierunek na otwarte morze. Byle dalej od tego pieprzonego portu. - zakrzyknął, splatając ramiona na klatce piersiowej. Znów przebiegł wzrokiem po załodze, zatrzymując się na Łotyszu. Skinął na niego krótko głową, dając znak, że później będzie go potrzebować. Ale na razie... cieszył się słonym zapachem wody i dygotaniem statku. W końcu, wypłynęli.

(Bawię się w MG. Wybaczcie. D: Ale wypłynęliśmy \o/)
Powrót do góry Go down
Wyspa Wielkanocna

Wyspa Wielkanocna


Orientacja : ಠ_ಠ
Ekwipunek : Rapier, pistolet skałkowy, kord.
Wątki i powiązania : DEMONICZNI BRACIA RODRIGUEZ
Po jakiego czorta jesteś na statku? : Moneyy, poweeer, gloryyy~!
User : Punk. (Chilijski. :c)
Liczba postów : 91
Join date : 03/03/2013
Skąd : Hanga Roa

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyNie Mar 17, 2013 6:38 pm

Pełne morze. Chyba nadal do końca nie mógł uwierzyć, że znowu je zobaczy. Ten błękitny bezkres był czymś niesamowitym, co mogło się śnić po nocach i powracać nieustannie we wspomnieniach.
Serce chłopaka biło dużo szybciej niż zwykle. Nie zastanawiał się nad przyczyną, w ogóle nie zwracał na to uwagi, ale zapewne było to spowodowane dwoma czynnikami: obecnością tylu ludzi naraz w jednym miejscu oraz bliskością morza.
Naprawdę wypływali i musiał przyznać, że już nie mógł się doczekać tych wędrówek po leniwie kołyszącym się pokładzie, przesiadywania cały dzień gdzieś na maszcie lub opierania się o burtę i spoglądania w dal. Jako żaglomistrz miał – co chyba logiczne – kontakt z żaglami, ale chłopak nie ograniczał się tylko do ich naprawiania w razie usterek. Żagle były bowiem jedyną rzeczą, za którą był w pełni odpowiedzialny, więc wprost obsesyjnie o nie dbał, żeby udowodnić zarówno sobie, jak i innym, że potrafi się czymś opiekować i mieć za coś odpowiedzialność. Chłopak był szczupły, lekki i zwinny, toteż często wdrapywał się na maszt, by z bliska doglądać swoich podopiecznych, albo żeby uciec przed ludźmi, w razie ataku paniki. Z góry wszystko wyglądało zupełnie inaczej – członkowie załogi byli dużo mniejsi i w ogóle niegroźni, a wokół rozciągało się bezkresne morze. Mógł tak siedzieć godzinami, cieszyć się słońcem i samotnością, rozmyślać.
Teraz jednak nie było czasu na rozmyślanie, tylko na działanie. Członkowie załogi uwijali się jak mrówki i już wkrótce żagle rozwinęły się i wydęły pod wpływem wiatru, a statek zaczął się niepewnie kołysać i wolno przeć do przodu. Javier zadarł głowę do góry i osłonił oczy od słońca. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Mimo, że nie stawiali żagli od tak długiego czasu, dzięki drobnym zabiegom nadal były w dobrym stanie.
Tak więc powoli wypływali z portu, nareszcie przerywając ten okres stagnacji. Chłopak wykonał swoje zadanie i wahał się, co ma robić dalej, w końcu teraz wszystko zależało od ludzi wyższych rangą od niego. Coś mu podpowiadało, że powinien się schować, ale usilnie starał się walczyć z tą chęcią. Rozejrzał się gorączkowo za czymś znajomym, co pozwoliłoby mu pokonać ten uciążliwy strach i pragnienie ucieczki.
Niemal natychmiast jego wzrok zatrzymał się na znajomych, ciemnych włosach, jak zwykle pozostawionych w nieładzie. Chociaż Javier też nie mógł się pochwalić nienaganną fryzurą. Widocznie potargane włosy oboje mieli w genach.
Uważając, by na nikogo nie wpaść, ani nikomu nie przeszkodzić w obowiązkach, nerwowym krokiem podszedł do Chilijczyka. Oczywiście mniej więcej w połowie drogi zwątpił w sens zawracania mu głowy i przystanął, skubiąc zawzięcie rąbek koszuli i przygryzając dolną wargę. Och, daj spokój, nie bądź taką sierotą. Rusz się, stoisz na środku. Tym razem postanowił posłuchać głosiku w swojej głowie, który zdawał się radzić mu dość sensownie. Z ociąganiem poczłapał do swojego starszego brata.
Przeklinał się za to w duchu, ale nadal nie miał na tyle odwagi, by komuś w czymkolwiek przeszkodzić. Po prostu panicznie bał się odrzucenia i tego, że ktoś będzie miał dość jego obecności, albo będzie na niego zły. Tak więc jedynie stanął za Jose, jak to miał w zwyczaju. I tak stał, czekając, aż Chilijczyk się odwróci lub coś do niego powie. W sumie było mu wszystko jedno, po prostu w towarzystwie brata czuł się znacznie pewniej.
Powrót do góry Go down
Chiny




User : Katze-Fresse
Liczba postów : 348
Join date : 27/09/2012

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyNie Mar 17, 2013 9:25 pm

Zerknął na Feliksa, delikatnie się uśmiechając do niego. Czy cieszył się z wyprawy? Oczywiście! Port nie był przyjemnym dla Łotysza miejscem, nie wspominając o obecności załogi Anglika, na której wspomnienie wciąż krzywił się. Chociaż trzeba przyznać, że sam kapitan nie był taki zły...Raivis miał już przyjemność (bądź nie, tutaj musiałby się dłużej zastanowić nad dokładnym określeniem swoich uczuć względem Arthura) go spotkać. Co prawda nie zawsze rozmawiało im się jakoś miło, ale znowu tamten nie rzucał się jak tamta przeklęta babka, której imienia nie pamiętał. Dodatkowo nadal miał w kieszeni buteleczkę z lekarstwem. Mimo że udało mu się wyzdrowieć, to nie chciał się jej pozbyć - mogła się pojawić potrzeba zażycia go. Nawet jeśli nie przez samego Galante to przez kogoś mu bliskiego.
Na samą myśl o stracie Feliksa, chłopiec poczuł nieprzyjemny uścisk w gardle. Potrząsnął lekko głową, jak gdyby próbując odgonić od siebie tę myśl niczym natrętnego owada. Kto był jeszcze mu szczególnie bliski na statku...? Tak właściwie nikt, przynajmniej według oficjalnej wersji. Bo Raivis nie przyznałby się, że czuł w pewien sposób przywiązanie do Gilberta.
Mimo wszystko postanowił nie zaprzątać tym sobie głowy. Powinien się cieszyć, że wypływają.
- Też się cieszę- odparł wesoło, odgarniając włosy z czoła.-Czuję się bardzo dobrze, nie masz się czym martwić~.
No dobrze, może odrobinę nagiął prawdę, ale to było w dobrej wierze, nie chciał zbytnio zamartwiać Polaka. Powinni się teraz zajmować jedynie statkiem, Łotysz sobie poradzi.
Zanotował kapitański ruch. Gilbert skinął na niego głową, czyli miał do niego podejść...? Zerknął to na niego to na Feliksa, którego złapał delikatnie za nadgarstek. Zapewne albinos nie chciał, aby pałętał się pod nogami załogi, a Polak chyba miał co robić, więc niepewnie pociągnął blondyna, by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Ch-chyba muszę iść...- szepnął, ruchem głowy wskazując na Gilberta.
Mimo wszystko, gdy odbili od portu na jego twarzy wykwitł z trudem powstrzymywany uśmiech. Na jedną rzecz nie mógł narzekać: możliwość pływania statkiem, czucia tego cudownego wiatru we włosach i złudnego uczucia wolności. Jakby cały świat był na wyciągnięcie ręki chłopaka. Cudowne uczucie!
W końcu chcąc nie chcąc podszedł do kapitana statku. Gołym okiem widać było, że Łotysz się cieszy.
Powrót do góry Go down
Chile

Chile


Orientacja : Sekret to sekret |:
Ekwipunek : NIC
Wątki i powiązania : Latynosi.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : NIE JESTEM NA STATKU, TY CHOLERNY PIRACIE
Liczba postów : 389
Join date : 04/04/2012

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyNie Mar 17, 2013 9:55 pm

Wszystkie te portowe czynności wykonywał już niezliczoną ilość razy i nawet nie musiał się na nich skupiać, żeby wykonać ich poprawnie. Można było niemalże powiedzieć, że mógłby to wszystko zrobić z zamkniętymi oczami- gdyby nie to, że taka świadoma rezygnacja z zmysłu wzroku byłaby przecież kompletnie bezsensowna. I zupełnie zmniejszała efektywność działania.
Ogólnie rzecz biorąc cały czas był dziwnie rozkojarzony. Sam nie wiedział skąd to się u niego wzięło, nie wiedział też o czym dokładnie myślał. Myśli latały bowiem jak szalone po jego głowie, nie do uchwycenia, nie do zatrzymania. Kompletny chaos pozbawiony sensu. Chciał je zatrzymać, związać i wyrzucić gdzieś w odmęty morza, żeby przestały go nękać. Ale niestety nie był w stanie. A może jednak na szczęście?
Gdy wykonał już swoją robotę- odwalił nie byłoby dobrym słowem, jako iż się do tego przykładał- stanął prosto, przyglądając się członkom załogi i patrząc, czy przypadkiem nikt się nie obijał. W końcu był tam od utrzymywania porządku. W razie czego miał zapewne powinność wrzaśnięcia na nich, żeby się nie obijali. I to pewnie bez żadnych oporów by wykonał. I tutaj powstawało pytanie, ile czasu jego gardło miało to wytrzymać? Czy przyjdzie taki dzień, w którym obudzi się i stwierdzi, że nie może mówić?
Widział różne twarze. Niektóre były mu prawie że obce, takie, które widział tylko przelotnie i nie kojarzył ich nawet po imieniu. I takie, które znał nieco bliżej. Takie, które pomimo iż przywiązywać się nie lubił, coś dla niego znaczyły. Śmieszne, ale chyba nieuniknione, że przebywając z kimś na jednym statku, powoli się do niego przyzwyczajał, powoli stawał się na swój sposób bliski. Nawet jeśli kogoś nie znosił.
Ale chyba nie było na tym akurat statku nikogo, kogo naprawdę by nienawidził. I dobrze. Posiadając taką funkcję jak bosman, należało być neutralnym i obojętnym. Nikogo nie wywyższać. Tylko że tak się nie dało, bo o niektórych troszczył się bardziej niż o innych.
Na przykład o pewnego posiadacza niezwykle rozczochranych, blond włosów i tych wielkich, przerażonych oczu, który z jakiegoś powodu był niezwykle strachliwy. Jose dostrzegł go dopiero po chwili. Jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu, co jednak i tak było wszystkim, czego można było oczekiwać z jego strony. Zazwyczaj bowiem obdarzał innych spojrzeniami chłodnymi czy niechętnymi, bez cienia radosnego grymasu na twarzy. Ale Javier, Javier był jednym z tych, którzy coś dla niego znaczyli. Nie odezwał się jednak od razu, na początku sprawdzając jeszcze, czy żadna sytuacja nie wymagała jego interwencji. W końcu nie był tam, żeby kłapać paszczą. Najpierw praca, potem rozmowa. Tak.
-Hola- rzucił nieco łagodniejszym tonem niż zazwyczaj. Co dalej dawało jednak raczej mało przyjemny ton, jako iż Jose nie umiał po prostu mówić tak… Miękko. Nie nadawał się do tego.- Wszystko psia krew w porządku?
Nie zależało mu za bardzo na rozmowie, jednak być może Moai chciał mu coś przekazać, ale za bardzo bał się otworzyć ust. Znał go i wiedział, że czasami po prostu trzeba go było zachęcić.

//… kompletny brak chęci. I weny ._.
Powrót do góry Go down
Szwecja

Szwecja


Orientacja : Lepiej nie podchodź.
Ekwipunek : Kordelas i Garłacz
Wątki i powiązania : My Nordycy wiemy, jak nasze na nas działa.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : Żebym to ja wiedział...
Liczba postów : 116
Join date : 27/02/2013

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyWto Mar 19, 2013 9:26 pm

Załoga szybko, choć trochę otępiale, wzięła się do roboty. Statek był nieco zapuszczony, ale cóż się dziwić, skoro od dłuższego czasu stoi nieruchomo w porcie. Odświeża go jedynie wiatr, a fale bujają i unoszą, jak zabawkę. Ociężałe widmo dawnej chwały rusza w podróż. Tak samo czuł się Szwed. Niegdyś żywy i pełen zapału, wręcz niepowstrzymany, a teraz wyciszony i flegmatyczny, można powiedzieć ”uśpiony”. Nie myślał o przyszłości. Nie miał czasu. Ważne było, żeby przeżyć…
A jutro?
Jutro będzie kolejny dzień.
I tak mijały dni, tygodnie, miesiące, aż w końcu znalazł się tu. Z tego, co zdążył zauważyć część załogi już się zna, ale jest parę osób, które odstają od reszty.
Wszystko w swoim czasie.
Nie trzeba się spieszyć, tym bardziej, że Berwald nigdy nie był osoba, która lubiła miotać się towarzysko. Ludzie przychodzą i odchodzą, więc po co tracić czas na zażyłość niczym nieuzasadnioną?
Za dużo myślisz, Oxenstierna.
Wszystkie czynności Berwald wykonywał starannie i precyzyjnie. Każdy przecież powinien tak robić. Wbrew pozorom załoga uwijała się dosyć szybko. Chwytając kolejną linę, usłyszał okrzyk kapitana. Czyżby, to była desperacja w jego głosie? Kapitan od początku wydawał mu się dość… temperamenty. Można się domyślić, że wszystkim towarzyszą nerwy, tym bardziej, że w końcu udało się nam wypłynąć. Trudno będzie się przestawić, ale zmiany czasem wychodzą na lepsze.
Nie mniej jednak człowiek trochę zobaczy.
Aczkolwiek na stanowisku kanoniera nie będą, to ładne widoki. Śmierdzący proch, dym i huk armaty. Przynajmniej głównie dla niego. Choć istnieje szansa, że zaszczyty te będzie z kimś dzielił. Doprawdy pięknie się zapowiadają najbliższe tygodnie. Fakt, Berwald wiedział o tym od chwili, gdy zdecydował się na dołączenie do załogi. Z całą pewnością mogło być o wiele gorzej. Taką miał nadzieję.
Szwed poprawił okulary, już z przyzwyczajenia i podszedł do barierki. Gdzieś pośród tego zamieszania nie zwrócił uwagi na to, że statek porusza się i na to, co dzieje się wokół niego. Żagle były rozwinięte, a statek ze złowieszczym skrzypnięciem ruszył na otwarte morze. W pierwszej chwili było to niepokojące, potem łajba uspokoiła się i wyrównała kurs. Teraz można, by się lepiej rozejrzeć.
Powrót do góry Go down
Polska

Polska


Ekwipunek : garłacz
Po jakiego czorta jesteś na statku? : żeby załoga o suchym pysku nie chodziła
User : Gento
Liczba postów : 14
Join date : 28/01/2013

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptySro Mar 20, 2013 9:07 pm

– W takim razie okej, ale jak coś to zawsze możesz do mnie wpaść, ja i tak nie mam zazwyczaj co robić tylko włóczę się po statku. – Zaśmiał się po czym kolejno zerknął to na Łotysza to na Gilberta. Od razu zrozumiał gest Raivisa, dlatego uśmiechnął się szeroko do niego i kiwnął głową w stronę kapitana.
- Ruszaj na podbój świata młody - Oczywiście wolałby, żeby jego były towarzysz rozmowy pozostał z nim, w końcu czy tak, czy tak czekał go dzień w sumie nic nie robienia, więc miałby przynajmniej z kim pogadać. No ale cóż, nie pozostało mu nic innego jak tylko odprowadzić Łotysza wzrokiem i westchnąć ciężko nad swoją dolą. Rozejrzał się, a widząc jak cała załoga oprócz niego zabrała się do roboty jeszcze tylko spojrzał w stronę Gilberta i Raivisa, po czym ruszył powoli w swoją stronę, słowem, gdzieś na tyły statku. Schował dłonie za plecami i zerknął ostatni raz na port. Nie odczuwał smutku z powodu opuszczenia tego miejsca, aczkolwiek zostawił tu bardzo dużo ciekawych wspomnień, nie wspominając już o niezwykle uprzejmych ludziach z portowego miasteczka i tych wszystkich różności, których mógł tam nabyć i skosztować. Podszedł do burty i oparł się o nią, na chwilę odpływając gdzieś myślami. W końcu ocknął się i postanowił jednak zająć się czymś, czymkolwiek, nawet jeżeli jego pozycja na statku właściwie zbyt wiele według niego nie wymagała. Tak więc nucąc coś pod nosem wszedł do kuchni i zbadał ją wzrokiem. Tak jak się spodziewał, nie miał zupełnie co robić! Jednak nie zepsuło mu to humoru a wręcz przeciwnie, dawało mu wolne popołudnie, które zamierzał wykorzystać na przewertowaniu kilku książek zakupionych przed wypłynięciem. Przysiadł wygodnie na krześle i otworzył jedną z lektur, po czym odpłynął do krainy nalewek i innych wymyślnych wywarów.


( Hue hue Felek jest wiedźmą XD)
Powrót do góry Go down
Prusy
Kapitan
Prusy


Orientacja : Jestem samowystarczalny.
Ekwipunek : Ego.
Wątki i powiązania : Powiązany z rumem, zakochany w swoim odbiciu w lustrze. A gdzieś tam w tle są jeszcze małe pisklaki. Łotysz też, ale się nie przyzna.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : To oczywiste. Żeby zalewała was moja wspaniałość. Co to w ogóle za pytanie?
User : Nie jest ci to potrzebne do szczęścia.
Liczba postów : 80
Join date : 21/10/2012
Skąd : Kunnegsgarbs

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyPią Mar 29, 2013 7:52 pm

Spróbował rozejrzeć się po okręcie. Słowem kluczowym było jednak "spróbował", bo nijak nie potrafił na niczym skupić spojrzenia dostatecznie długo. Statek zdawał się funkcjonować jak należy. Żagle napięte, pokład rozkołysany, załoga naprędce wykonująca rozkazy. Krwiste oczy błądziły niespokojnie, jakby jednak coś było jednak nie tak. Zwrócił wzrok niżej, ale wszystko wyglądało jak należy. Nie było osoby, która zaaferowana powrotem na wody, nie wykonywała sumiennie swojej pracy. Każdy z osobna rwał się roboty, przypominając sobie wszystkie chwile na morzu. Nagle wszystko nabrało życia, powróciły siły i wstąpiła we wszystkich nowa nadzieja. Gilbert nie uchylił się przed konsekwencjami, badawczo przyglądał się wszystkiemu. Prześladowało go nieprzyjemne wrażenie, że pod tym z pozoru perfekcyjnym okrętem, doskonałą załogą i otwartą przestrzenią, kryje się zwada. Może... bunt? Nie, to było coś innego. Coś dalekiego, jak widmo śmierci, które zwisało nad każdym. Wciąż obecne. Wierne.
Jak pies u nogi.
Gilbert westchnął, kręcąc głową. Nie powinien tak myśleć, ani tym bardziej zdradzać się z zamiarami. Zagrożenie przyjdzie z czasem, a ryzyko szło za nimi w ich zawodzie zawsze. Trzeba się było z nim pogodzić. Zresztą... czy dreszcz adrenaliny nie był najlepszą motywacją do Wielkich, Wspaniałych czynów?
Obserwował Polaka i Łotysza, czasem tylko rzucając okiem na resztę załogi. W gruncie rzeczy tylko ta dwójka uchodziła za największych gawędziarzy na statku. Nie licząc takich ewenementów jak Argentyńczyk, nad którym wiecznie świeciło słońce optymizmu. Całe szczęście, że jego bosman miał głowę na karku i rozsądek spozierał z jego ślepi. Albo coś, co go nieźle imitowało.
Wiedział, że Raivis zrozumiał przekaz. Łatwo zgadnąć dlaczego, ale Prusak wolał tego nie komentować. Nie dzisiaj, nie w dzień wypływu. W końcu ruszyli na spotkanie przygody. W końcu byli prawdziwymi piratami. To było ich przeznaczenie, los, jakkolwiek by tego badziewia nie nazwał. Fatum. Kalipso.
Jak zwał, tak zwał.
Widząc, że Łotysz raczył w końcu opuścić Polaka (i tak był irytujący), odwrócił wzrok. Szukał kogoś względnie wolnego, kto nie zajmuje się niczym na tyle ważnym, by nie mógł opuścić swojego stanowiska. Kanonier, pomyślał odruchowo, przypatrując się członkowi załogi. Gilbert posiadał jedynie dramatycznie potrzebne informacje o swoich marynarzach. Były to fakty z ich życia, ich motywy, aspiracje, stan zdrowotny i preferencje. Wykształcenie rzadko miało znaczenie, zdolności artystyczne również. Pierwszym, podstawowym pytaniem jakim raczył każdego, było proste: naprawdę chcesz być piratem, szczurze lądowy?. Co zabawne, odpowiedzi bywały różne. I tak, i nie, niektórzy deklarowali dzikie chęci, inni nie mówili nic. Ale Gilbert wyczuwał kiedy ktoś kłamał, kiedy zmyślał, kiedy przeinaczał słowa. Czarna bandera darzyła miłością złodziejaszków, zbrodniarzy, morderców i rozbójników. Oszustów, kanciarzy, maruderów. Ale nie akceptowała tych, którzy kłamali przed nią.
Pirata żywot łatwym nie jest, lepiej od razu skoczyć na szubienicę. Jo-ho-ho i do tego butelka rumu.
Przypomniał sobie wszystko co wiedział o kanonierze. Nazwisko pozostało nieznane, nigdy nie lubił tak skomplikowanych wyrazów. Mężczyzna był bodajby ze Szwecji, albo przywiało go z innego zimowiska. Gdziekolwiek się nie wychowywał, nie był stąd. Nie był naturalny, wyróżniał się jak... jak sam Gilbert. Ile osób ze srebrzystymi włosami chodziło po ziemi? Nie w kwiecie wieku, oczywiście.
Kapitan zmarszczył brwi, zbierając myśli. Bez rumu miał niejasno w głowie.
Na widok Łotysza oprzytomniał. Skinął jeszcze na kanoniera, Berwalda o ile pamięć go nie myliła, również przywołując go do siebie. Dał mu jeszcze znak, by przyniósł dodatkową broń, zakładając dłoń za pas. Dopiero gdy miał pewność, że wymienił z kanonierem porozumiewawcze spojrzenie, skierował całą swoją uwagę na Raivisa. Czyżby chłopiec był... zadowolony?
Na pewno dlatego, że mnie widzi. W końcu, jestem najwspanialszym kapitanem.
Świadomość, że mógłby skakać z radości, bo w końcu udało im się wypłynąć, nie podnosił go na duchu.
- Najwyższy czas nauczyć cię czegoś pożytecznego, szczurze lądowy. Na morzu nie będę miał czasu się na ciebie oglądać, zresztą moja wspaniałość ma lepsze rzeczy do roboty. Plątasz się pod nogami, więc lepiej żebyś w razie potrzeby potrafił się obronić. - przywitał chłopca kapitan, nie szczędząc szyderczych nut. Ale w gruncie rzeczy wyglądał na zaaferowanego losem Łotysza, co nieco łagodziło jego brutalne słowa.
Zerknął profilaktycznie na kanoniera, czy już fatyguje się w ich stronę. Pora na pierwszą lekcję.

(Ha \o/)
Powrót do góry Go down
Wyspa Wielkanocna

Wyspa Wielkanocna


Orientacja : ಠ_ಠ
Ekwipunek : Rapier, pistolet skałkowy, kord.
Wątki i powiązania : DEMONICZNI BRACIA RODRIGUEZ
Po jakiego czorta jesteś na statku? : Moneyy, poweeer, gloryyy~!
User : Punk. (Chilijski. :c)
Liczba postów : 91
Join date : 03/03/2013
Skąd : Hanga Roa

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptySob Mar 30, 2013 5:40 pm

Cała ekscytacja i podniecenie z rozpoczęcia nowej wyprawy zaczęły powoli się ulatniać, ustępując miejsca lekkiemu wahaniu. Javier Moai Rodriguez wahał się prawie przez cały czas, chociaż starał się wbić do tego swojego blond łba, że nie ma się czym martwić. Wiedział niby, że nie powinien cały czas rozważać wszystkich „co by było gdyby” i tak dalej, ale wciąż nie mógł się odpędzić od niewesołych myśli, powracających wciąż i wciąż, jak natrętne owady.
Teraz, gdy już wyruszyli, z całą stanowczością dotarło do niego, że jest piratem. Przynajmniej w znaczeniu członka załogi statku pirackiego, bowiem takim prawdziwym piratem z krwi i kości nawet nie śmiał się tytułować. Gdzie mu tam było do innych! Wszędzie, w którą stronę by nie spojrzał, widział dobrze zbudowanych mężczyzn, wysokich, postawnych, ze skórą ogorzałą od słońca albo poznaczoną bliznami, no, w każdym razie ludzi, którzy wyglądali, jakby niejedno już przeżyli. On sam wyglądał jak bardzo, bardzo wychudzony strach na wróble, ubrany w jakiś czarny worek i lniane spodnie. Nagle poczuł, że zupełnie nie pasuje do tego miejsca. Instynkt podpowiadał mu, że chłopak powinien się schować, a najlepiej wyskoczyć za burtę i utopić się w lodowych odmętach, bo takich jak on nie potrzebują nigdzie.
Potem jednak jego wzrok zatrzymał się na niewysokim chłopcu o drobnej sylwetce i jasnych, lekko kręconych włosach. Javier nie miał jeszcze okazji bliżej go poznać, ale z tego, co się orientował, był on zakładnikiem. Nie miał pojęcia, czemu ktoś miałby trzymać tu zakładnika, ale nie wtrącał się w to, już pomijając fakt, że sam zakładnik zdawał się być tym bardzo zadowolony. Widok chłopca nieco podniósł Moai na duchu, przekonał się bowiem, że nie tylko on na tym statku jest postury filigranowej laleczki. No, z tym że on jest zakładnikiem, a nie członkiem załogi, podpowiedział mu jakiś złośliwy głosik w głowie, ale zignorował go. W pewien dziwny sposób już zaczynał darzyć nieznajomego sympatią.
Jasnowłosy chłopiec rozmawiał o czymś z kapitanem. Ten z kolei robił na młodym Rodriguezie takie wrażenie, że miał ochotę jak najprędzej uciec i się gdzieś schować. Był pewien, że nigdy, przenigdy nie chciałby rozzłościć albinosa. Autorytet i pewność siebie biła od kapitana na kilometr albo i jeszcze dalej.
Drgnął, gdy usłyszał słowa Jose. No tak, zupełnie zapomniał, że się do niego przypałętał. Odwrócił się w stronę starszego brata i przygryzł lekko dolną wargę w zamyśleniu.
- Chyba tak - odparł cicho na zadane pytanie. Nie, nie chyba, wszystko było przecież w porządku, po chwili więc pokręcił głową zamaszyście i poprawił się - Tak, na pewno. Wszystko w porządku.
Kiedy tak patrzył na Jose przychodziło mu do głowy mnóstwo pytań, na które starszy i bardziej doświadczony mógł udzielić odpowiedzi. Gdyby oczywiście akurat miał na to ochotę, bo z tego co zdążył zauważyć Javier, jego braciszek nie był typem zbyt wylewnej osoby. No, chyba że chodziło o tego Argentyńczyka, z którym czasem go widywał, wtedy Jose robił się bardzo rozmowny, a ilość przekleństw jaka czasem potrafiła w takim momencie latać w powietrzu była dużo większa niż ilość przekleństw, które Javier znał. Chociaż, prawdę mówiąc, znał ich dosyć mało, sam nie przeklinał, w przeciwieństwie do Jose. Moai skrzywił się lekko na myśl o tym i postanowił zadać nurtujące go już od dłuższego czasu pytanie.
- Jose? Czemu używasz tylu brzydkich słów?
Zastanawiało go, czy może to taki przerywnik dla chłopaka, coś jak przecinek, czy może wyładowywał w ten sposób agresję, czy też może cierpiał na jakąś dziwną chorobę i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. A może to wynikało z jakichś traumatycznych przeżyć w jego dzieciństwie? Javier uznał tę kwestię za niezwykle fascynującą i wpatrywał się w starszego brata jak zaczarowany, skubiąc lekko rąbek swojej koszuli. Po chwili przyszło mu do głowy jeszcze drugie pytanie, które już dotyczyło czego innego, ale nurtowało go równie mocno, a sam nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi niezależnie od tego, jak bardzo próbował.
- A tak w ogóle - zaczął niepewnie - to czy twoim zdaniem ja jestem piratem? Bo wydaje mi się, że tak średnio tu pasuję. No i nigdy nie chciałem nim być. W zasadzie to się nim nie czuję. Chyba nie zasługuję, żeby mnie tak nazywać, jeśli tu w ogóle jest coś do zasługiwania, bo to chyba nie jest jakieś chwalebne, być piratem, co?
Zamilkł, a w zasadzie urwał nagle, bo wydało mu się dziwne, że wypowiedział tyle słów na raz. Niepokojąco się z tym czuł. Całkiem jak nie on, a przecież był sobą, z tego co się orientował. Przygryzł lekko dolną wargę i spojrzał na Jose z konsternacją. Ta załoga i ten statek dziwnie na niego działali.

Powrót do góry Go down
Chile

Chile


Orientacja : Sekret to sekret |:
Ekwipunek : NIC
Wątki i powiązania : Latynosi.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : NIE JESTEM NA STATKU, TY CHOLERNY PIRACIE
Liczba postów : 389
Join date : 04/04/2012

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptySob Mar 30, 2013 8:05 pm

Gdy tylko zadał Javierowi pytanie, jego wzrok znów wyruszył w podróż na miarę wędrówki dookoła świata. Prześlizgnął się po żaglach, po obu burtach, po twarzach innych członków załogi. Gdy tak na nich patrzył, ogarniętych nagłym entuzjazmem i chęcią do działania, gdy żaden z nich się nie obijał, nie migał od pracy- zaczynał czuć dumę, że jest ich częścią. Że nie był po prostu jakimś przechodniem, który dostał się na tamten statek przypadkiem, lecz tam właśnie było jego miejsce na Ziemi. Może i nie urodził się piratem, ale jego losy naprowadziły go właśnie na tą drogą. Przeznaczenie? Jose nie był pewien czy w nie wierzył, ale jeśli rzeczywiście istniało, jego przeznaczeniem było żyć na tym właśnie okręcie, z tymi właśnie ludźmi, z tym kapitanem.
Westchnął cicho, gdy dotarły do niego słowa brata. Jak zwykle niepewny, nawet czegoś takiego. Oczywiście, były sytuacje, w którym człowiek nie wiedział do końca, czy wszystko jest w porządku czy nie, ale Javier z pewnością je nadużywał. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy chłopak się poprawił. Sam z siebie. Może jednak robił jakieś postępy? Może zaczynał się otwierać na ludzi, nabierać pewności siebie, dorastać?
„I kto to mówi” pomyślał nieco gorzko. Dobrze się dobrali. Jeden, co nie umie rozmawiać z ludźmi, bo jest zbyt nieśmiały i się boi, drugi, bo nie jest w stanie zaufać i z góry wszystkich skreśla. Oboje tak mało socjalni. Z obu można by się śmiać.
-I tak trzymać- odparł, może nieco burkliwie, ale taka była jego natura. Skinął mu krótką głową. W każdym razie była to zauważalna, przynajmniej dla niego, poprawa i powinna zostać odnotowana. Jose chciał, żeby Moai się usamodzielnił. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mógł być z nim przez całe życie. Nie wiedział czy chciałby. Poza tym Chilijczyk mógł zginąć w każdym momencie. Mógł zachorować na szkorbut czy inne paskudztwo. Mogło mu się zdarzyć tyle nieprzyjemnych rzeczy, że wyliczenie ich wszystkich trochę by zajęło. Na pewno czułby się znacznie pewniej, gdyby mógłby powiedzieć, że Javier doskonale poradzi sobie bez niego. Co prawda przez jakiś czas blondyn radził sobie sam, ale… Ale w tamtym okresie prawie padł z głodu. Czyli jednak nie do końca.
Tego Argentyńczyka. Javier powinien się cieszyć, że Jose nie czytał mu w myślach. Brunet, gdyby dowiedział się, że to, że jego relacje z Martinem były nieco inne niż z innymi ludźmi, jest tak dobrze zauważalne, że nawet ktoś tak mało społeczny jak Moai był w stanie to zauważyć… Cóż. Na pewno nie byłby tym faktem zachwycony. Tak, trochę wstydził się swoich uczuć. Nie rozumiał ich. Nie wiedział, czy dobrze robi. To wszystko tworzyło mu ogromny mętlik w głowie, tak wielki, że jakby jeszcze dorzucić fakt, że nie było to wcale takim sekretem jak mu się zdawało, mógłby wybuchnąć.
-Huh? Brzydkich słów, do diaska? Ja używam brzydkich słów? - Popatrzył na niego z zaskoczeniem. Chwilę zajęło mu, żeby jego pytanie do niego dotarło i żeby je przetrawił. Tak bardzo weszło mu w krew używanie tych wszystkich wulgaryzmów, że czasami zapominał nawet, że to robił. Cóż.- … Ah, o to ci chodzi, psia krew. No wiesz… Po prostu tak mam. Robię to nieświadomie. Dużo piratów przeklina. I marynarzy też.
Skąd Jose wiedział, czy marynarze przeklinali? Ano przez dużą część swojego życia pływał na takowym statku, wtedy jeszcze pod banderą, która nie była wyjęta spod prawa. Tutaj coś usłyszał, tutaj przejął. I w ten sposób zebrał swój własny słownik pełen wulgaryzmów. Mógłby go nawet spisać, jako iż posiadał taką umiejętność. Tylko po co byłby mu taki spis? Byłby on tylko marnotractwem papieru, tuszu i cennego czasu Chilijczyka. W końcu nie miał go w nadmiarze.
Wbił wzrok w niebo, w leniwie przesuwające się chmury. Westchnął cicho.
-Słuchaj- zaczął, gdy wysłuchał jego wypowiedzi. Powrócił do niego wzrokiem, wyciągnął rękę, poczochrał mu włosy. Nie wiedział dlaczego, ale jakoś nie mógł się powstrzymać od robienia tego. Nieważne jak głupie i bezsensowne to by nie było. Po prostu, te blond kłaki przyciągały jego dłonie niczym jakiś magnez.- Nikt nie rodzi się piratem. Ja też na początku czułem się nieco niepewnie i wcale nie zaciągnąłem się z powodu jakiejś fantazji. Powinieneś zadać sobie raczej pytanie, czy dobrze ci na morzu? Czy te wodne bezkresy wywołują u ciebie tą bliżej nieopisaną tęsknotę? Czy kołysanie pokładu sprawia, że czujesz się bezpieczny?
Był to jeden z tych nielicznych momentów, w których Chilijczyk dawał się trochę ponosić i zaczynał mówić z tą marzycielską nutą. Kiedy nie stąpał już tak twardo po ziemi. Kiedy odrzucał na chwilę rozsądek i pozwalał, żeby wyobraźnia go nieco poniosła. Jednak to nigdy nie trwało długo. Jose już po paru sekundach opanował się i wrócił do swojego zwykłego ja.
-Zacznij od tego.
Powrót do góry Go down
Szwecja

Szwecja


Orientacja : Lepiej nie podchodź.
Ekwipunek : Kordelas i Garłacz
Wątki i powiązania : My Nordycy wiemy, jak nasze na nas działa.
Po jakiego czorta jesteś na statku? : Żebym to ja wiedział...
Liczba postów : 116
Join date : 27/02/2013

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyNie Mar 31, 2013 2:15 am

Na pokładzie zrobiło się w zasadzie pusto, nie licząc kilku osób, które gawędziły sobie beztrosko. Obserwowanie ich było lepsze od kontynuowania pesymistycznych myśli, a miejsce, które sobie wybrał sprzyjało doglądaniu.
Ehh… Nic tak serca nie studzi, jak poznawanie ludzi… A co Cię tak nagle obchodzą ludzie, Oxenstierna? To do Ciebie niepodobne.
Owszem, od jakiegoś czasu Berwald trzymał się z dala od wszelkich mniej lub bardziej zobowiązujących relacji. Jednakże dla własnego bezpieczeństwa dobrze jest poznać grunt, na którym się stoi. Nie oznacza to oczywiście, że Szwed od zaraz przeprowadzać będzie niepostrzeżenie śledztwo. Aż tak podejrzliwy nie jest. Nie urodził się krytyczny, lecz z czasem ta cecha zakorzeniła się w nim.
Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie.
Powietrze zatrzymało się przez moment na dnie płuc. Ktoś go obserwował. Berwald zastygł na chwilę. Z dawna oznaczało to szkodliwe w skutkach położenie, niebezpieczeństwo. Spostrzegł z daleka dwie karmazynowe tęczówki i odetchnął z ulgą. Cóż za hipokryzja.
Mimo, że całymi dniami przeszywa ludzi wzrokiem, sam dębieje, gdy obcy się gapi.
Stare przyzwyczajenia trudno wyeliminować.
Przy kapitanie stało chyba jakieś dziecko. O ile go wzrok nie mylił, była to nastoletnia istota, płci bliżej nieokreślonej. Znaczące spojrzenie dowódcy wystarczyło, aby zrozumieć, że coś jest na rzeczy. O co mogło chodzić?
Mam mu paść bachora?
Co, jak co, ale rola niańki pasuje mu jak pięść do nosa. Szwed, bowiem miał dość skąpe doświadczenie, jeśli chodzi o pracę z dziećmi. Kiedy sam był małolatem jego relacje z rówieśnikami ograniczone były do minimum. Do każdej interakcji z równolatkami, zmuszany był siłą, co jeszcze bardziej pogarszało wyniki. Czasem tylko podglądał jak te małe rozpieszczone diabełki, moszczą się w swoich cieplutkich chatkach, podczas gdy on zawalony obowiązkami tyrał w porcie od poranka aż po zmierzch. Na szczęście kolejny gest kapitana wyjaśnił nieporozumienie.
Broń dla dzieciaka?
Skinął głową porozumiewawczo i ruszył pod pokład. Raz po raz schylając się pod framugami dostał się w końcu do pomieszczenia docelowego. Teraz należy dobrać uzbrojenie do tego dzieciaka. Jest mały, więc pewnie coś lekkiego. Nie było zbyt dużego wyboru więc, wziął ze sobą mały sztylet marynarski, pistolet skałkowy i pistolet garłacz. Nie orientował się jeszcze na nowy terytorium, stąd wolał nie grzebać w cudzych kabinach.
Wracał inną drogą, aby rozejrzeć się trochę po łajbie. Bryg to typowo kupiecki statek. Minął kuchnie i kilka kabin. Zerknął również na pokład działowy, gdyż jest to dla Berwalda kluczowe miejsce. Znów, co chwila uchylając się pod niskimi sufitami, wyszedł na pokład i udał się do kapitana. Bez słowa pojawił się przy mężczyźnie czekając na dalsze polecenia.


Ostatnio zmieniony przez Szwecja dnia Wto Kwi 23, 2013 9:49 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Chiny




User : Katze-Fresse
Liczba postów : 348
Join date : 27/09/2012

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyPon Kwi 01, 2013 2:01 pm

- Hę?- zaledwie tyle Łotysz był w stanie z siebie wykrztusić. Myślami już był na pełnym morzu, skryty przed oczami obcej w większości załogi i przeżywał miłe chwile z Feliksem. Może nawet zaszyliby się gdzieś na pokładzie i w spokoju podziwiali niebo. Raivis mógł na nie patrzeć godzinami, było piękne, bezkresne i jakby majestatyczne. Nie wspominając jak cudownie byłoby móc robić to z bliską osobą.
Galante zdecydowanie lubił towarzystwo Polaka. Czuł się przy nim normalnie, nie jakby był gorszy z powodu swojej pozycji na statku. Pewnie gdyby był wyższy to nie miałby takich problemów...A tak, niski, chucherko. Może nie był jak ci piraci – silny, wytrwały, męski, ale mimo wszystko był. Urodził się na tym świecie, a nie było winą piętno jakim obarczyła go Matka Natura. Jednakże dla Łukasiewicza nie było to ważne.
Zauważył pruski ruch wskazujący na jednego z mężczyzn. Był...wielki. Raivis nie był pewien czy w życiu widział kogokolwiek o takiej posturze. Najgorsze było to, że nie wiedział co zamierza Gilbert. Po co go przywoływał? Jaką funkcję tamten pełnił na statku? Do czego on Prusakowi...?Blondyn odruchowo przysunął się ku kapitanowi statku, jakby szukając ochrony u jego boku przed nieznanym gigantem. Nawet złapał w piąstkę jego płaszcz, jakby to miało sprawić, że poczuje się lepiej. Zacisnął usta w oczekiwaniu.
Oczywiście trzeba przyznać, że nie zauważył momentu, gdy albinos wskazał na broń. Takie małe przeoczenie, które uspokoiłoby Łotysza.
Słowa albinosa sprawiły, że zerknął na niego zaskoczony. W fiołkowych oczach oczach malował się dobrze widoczny strach, drobne ciało lekko drżało, jak zwykle zresztą pod wpływem silnego stresu.
- C-co zamierzasz...?- zapytał, zająknąwszy się. Co prawda tylko raz. Postęp.

//*le totalny brak weny*
Powrót do góry Go down
Polska

Polska


Ekwipunek : garłacz
Po jakiego czorta jesteś na statku? : żeby załoga o suchym pysku nie chodziła
User : Gento
Liczba postów : 14
Join date : 28/01/2013

Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptyWto Kwi 09, 2013 4:21 pm


Książka jak się okazało nie była za dobrym pomysłem, choć biorąc pod uwagę, co Feliks miałby do roboty po za kartkowaniem jej, nie było to w gruncie rzeczy takie złe zajęcie. Mimo to od czytania ciągle i w kółko jakichś dziwnych i wziętych z Marsa przepisów można się było zanudzić na śmierć, dodatkowo twarde, drewniane krzesło to nie to samo co chociażby kajutowe łóżko lub hamak. Po chwili znudzony do granic możliwości odłożył książkę na stół i rozejrzał się po kuchni. Nie pamiętał kiedy to z barmana zamienił się w kucharza, ale było mu w sumie wszystko jedno, w końcu nikt nie narzekał ( a spróbowałby tylko ). Z początku było to nieco trudne, w dodatku Łukasiewiczowi nie śpieszyło się do zabawy w szefa kuchni, a i dochodziło jeszcze robienie za przysłowiowego „kwatermistrza od spraw doustno-odbytowych”. Za bycie obarczonym właściwie trzema pozycjami na statku Polak oczywiście oskarżał kapitana. Nie szło się zorientować kiedy to z polecenia o sprawdzenie rumu czy czegoś rumopodobnego, pojawiły się ich całe gromady: sprawdzenie rumu czy czegoś rumopodobnego, sprawdzenie żarła, ogarnięcie piwnicy, ogarnięcie medykamentów, tworzenie nalewek, robienie posiłków i ogarnięcie po nich kuchni. Niby są to zajęcia, które kręcą się wokół jednego czynnika – wyżywienia załogi – i nie są tak czasochłonne jak to może się wydawać, jednak im dłużej Feliks siedzi na tym statku, tym jest ich więcej. Myśląc o tym przygryzł wargę i wbił wzrok w kuchenkę. Nawet nie ma mowy, że tam podejdzie. Dopiero wypłynęli i wzięli się za robotę. Kolacja będzie pod wieczór o! Ale zostaje jeszcze zrobienie coś przed nią… Wzruszył zadowolony ramionami i podniósł się cały odrętwiały z twardego krzesła. Jak to mówią bez pracy nie ma kołaczy.
Nie zastanawiając się dłużej opuścił kuchnię i ruszył z powrotem na górny pokład. Czując powiew chłodnego wiatru uśmiechnął się i podszedł do burty. W takich chwilach przypominało mu się, jak bardzo kocha to co robi na tym statku i że w ogóle kiedykolwiek zapragnął na nim być. Fakt faktem, że Gilbert był kapitanem i należało wykonywać jego polecenia, jednak Polak tak czy siak musiał coś robić dla statku - nawet bez jego upomnień. Z tego też powodu Feliks był teraz po drugiej stronie statku – nie chciał w końcu, żeby znowu wyszło na to, że nic nie robi. Było mu wszystko jedno czy się go o to czepną, czy się nie czepną, jednak zawsze kończyło się to porządnym słowotokiem ( wolał tego uniknąć jak bardzo by nie lubił gadać i dokuczać wszystkim wokół) a czasami nawet dochodziło do mordobicia… chyba, bo Łukasiewicz zawsze w tym momencie dyskretnie dawał nogę. Nie, nie jest słabeuszem, ciamajdą albo tchórzem. Od walki nie stroni choć woli robić za obserwatora niż za kogoś, kto w owym widowisku bierze udział. Oczywiście biorąc pod uwagę jego posturę można jasno stwierdzić, że siły jak Gilbert lub ten nowy Szwed nie ma, dlatego stara się to nadrobić zręcznością i sprytem. Ktoś mógłby powiedzieć, że i tego mu brakuje. Cóż, czasami kto nie zobaczy ten nie uwierzy, ma siły tyle, ile potrzebuje profesjonalny pirat ( i barmano-kucharz x.x).
Westchnął i wbił wzrok w morze. Dopiero co wypłynęli a już mu było śpieszno do nowego miejsca. Rejsowanie po oceanach jest przyjemne, jednak dopóki nie złapie cię sztorm albo inna niekoniecznie zamierzona rzecz możesz się pożegnać z twórczym i ciekawym zajęciem. Ostatnio Feliks zaprzyjaźnił się z Raivisem, co było dużym plusem, gdyż posiadanie bliskiej osoby na statku i zarazem kompana do ciekawych rozmów był miłą odmianą. Po za tym Łotysz był bardzo miły i nie okazywał niechęci wobec Polaka, co zdecydowanie poprawiało mu humor. Szkoda jednak, że nie mogli dłużej porozmawiać i spędzić ze sobą czasu. Jak nic Gilbert znajdzie mu zajęcie, którym go wymęczy tak, że nie będzie mógł się podnieść. Ponownie pogrążony w myślach ruszył z powrotem do kuchni. Skoro cała załoga pracuje w pocie czoła to i on powinien coś zrobić. A nawet jeśli to chociaż wypadałoby żeby ich trochę od niej odciążyć.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość




Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel EmptySob Cze 08, 2013 8:18 pm

Lili patrzyła na statek swoimi dużymi oczętami. Starała się zobaczyć wszystko z jednego miejsca sterburcie. Czy tak nazywała się ta burta? Dziewczynka zastanowiła się chwilę. Wszystko było nowe i jeszcze nie poznane. A przecież była tu trochę. Oczywiście nie można tu mówić o miesiącach czy latach, jednakże skoro na statku się znajdowała to statek powinna znać. Marzenia, teraz inne sprawy zaprzątały główkę panienki Zwingli. Na przykład poznanie nowych osób. Rzecz tak podstawowa musiała zostać wcielona w życie i to natychmiast. Ktoś w końcu musiał dać się przytulic, wytłumaczyć panience, że armaty wcale nie służą do dawania radości innym lub zwyczajnie porozmawiać. Lili rozejrzała się po pokładzie lecz nigdzie nie odnalazła nikogo znajomego. Jej złote włosy przyklapały smętnie, miała nadzieję, że tak pięknie zapowiadający się dzień skończy się tak samo jak się zaczął. Nic jednak na to nie wskazywało. Poprawiła mankiet swej czerwonej, lecz już lekko wyblakłej sukienki. To, że stała się piratem nie oznaczało wcale, że nie zamierzała rezygnować ze swoich eleganckich sukieneczek, które były bardzo niepraktyczne w szczególności na otwartym morzu. Lili to nie obchodziło, arystokracja to arystokracja. Znudzona już nic nie robieniem i przyglądaniem się wszystkim i wszystkiemu powoli przeszła prze pokład do bakburty. Lepsze to było niż nic. Panienka Zwingli zmarszczyła brwi tak być dalej nie mogło. Musiała kogoś poznać. Nie ważne było, jak bardzo odpychająca osoba będzie. Dziewczynka pokładała wielki nadzieje w sobie. Pozna kogoś, albo znów będzie wieczorem gadała do pluszowego królika.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Forkasztel Empty
PisanieTemat: Re: Forkasztel   Forkasztel Empty

Powrót do góry Go down
 
Forkasztel
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Pirate Hetalia :: 
 :: 
A r c h i w u m
-
Skocz do: